Lało jak z cebra. Sine niebo niosło coraz ciemniejsze chmury. Torby z zakupami na ramieniu i
w obydwu rękach ciążyły mi coraz bardziej.
Wiatr otulał mnie lodowatym podmuchem i wyginał na wszystkie strony z trudem trzymany parasol . Klęłam w duchu na pogodę. Kątem oka zauważyłam starszego pana. Stał pod halą targową.
Pędziłam po chleb. Gdy wracałam stał tam nadal. Mały daszek trochę osłaniał go przed deszczem.
- proszę pani, gdzie jest wejście do sklepu?
-tam za rogiem – odparłam w biegu.
-dziękuję.
I poszedł, w drugą stronę.
-proszę pana! Nie tędy.
Stanął zdezorientowany. Podeszłam do niego.
-pokaże panu, mam po drodze.
Zachciało mi się dobrych uczynków. Ale staruszek miał w sobie coś czułego. Szare, wilgotne oczy patrzyły na mnie znajomo.
-dziękuję – odparł
Szedł obok mnie z pochyloną głową. Krok w krok, trzymając mnie pod pachę. Czułam jak drży. Ze strachu. Niepewności lub po prostu z zimna.
-proszę pani, dlaczego ja nie mogę umrzeć?
- ostrożnie tu jest próg.
-słabo widzę, na jedno oko wcale. Nie mam nikogo. Jaki to ma sens? No niech mi panie powie?
- tu już jest pan bezpieczny. Sklep jest naprzeciwko.
- ale dlaczego ja nie mogę umrzeć? Nie odpowiedziała mi pani.
Złapał mnie za rękę. Ściskał mocno. Stałam bezradnie. Patrzyłam na niego.
-nie wiem.
-jutro Wigilia. Niech mi pani powie.
-ja też boję się Świąt.
Poczułam swoja łzę na policzku. Wracałam do domu. Pustego domu. Wciąż lało jak z cebra.
Iwona Gorzkiewicz
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.