Czy opisana niżej historia nie przypomina przypadkiem tego, co dzieje się dziś?
- z tą tylko różnicą, że dziś z podobną arogancką i bezwzględną determinacją wprowadza się demokrację....demokrację na wzór zachodni. Demokratyzuje się "dzikich"...nas....
.........................
Wszystko zaczęło się od wprost absurdalnego pomysłu.
Politycy ze stanu Massachusetts poprosili członka miejscowej indiańskiej starszyzny o wygłoszenie przemówienia… z okazji hucznych obchodów 350 rocznicy przybycia pierwszych europejskich osadników. Oczekiwano, że wódz wyrazi wdzięczność za stulecia przyjaźni i wsparcia. On miał zupełnie inny pomysł.
Sytuację, do której doszło w 1970 roku sami Indianie opisują jednoznacznie. W serwisie internetowym Zjednoczonych Indian Amerykańskich Nowej Anglii można przeczytać:
350 lat po tym jak [angielscy] pielgrzymi rozpoczęli swoją inwazję na ziemie ludu Wampanoag, ich „amerykańscy” potomkowie postanowili urządzić rocznicowe obchody.
Trzymając się kurczowo książkowego, białego mitu o przyjaznych relacjach między ich praprzodkami i plemieniem Wampanoag, organizatorzy uznali, że miło będzie sprowadzić jakiegoś Indianina, by wygłosił pełną wyrazów wdzięczności i komplementów mowę na oficjalnej kolacji.
Wybór padł na Franka Jamesa. Czy też raczej Wamsuttę Franka Jamesa, jak mówili na niego członkowie plemienia. Zgodnie z informacjami z oficjalnego nekrologu był on członkiem starszyzny, Prezydentem Federacyjnej Ligii Indian Wschodnich, cenionym aktywistą na rzecz praw rdzennych Amerykanów. Zarazem był też człowiekiem, który nie owijał spraw w bawełnę.
Frank James zgodził się wygłosić mowę, a na prośbę organizatorów zawczasu przekazał im jego treść. Tekst wywołał szok i olbrzymie oburzenie. Frankowi polecono, by wyrzucił własne przemówienie i zamiast niego odczytał „właściwsze” słowa przygotowane przez… rzecznika prasowego.
Członek starszyzny rzecz jasna odmówił. Nie przybył na oficjalną kolację i nie zabrał głosu. Jakie słowa były tak kontrowersyjne, że biali Amerykanie za wszelką cenę nie chcieli ich usłyszeć?
..........................................
„Dla was jest to czas świętowania, dla mnie…”
Mówi do was człowiek – człowiek z plemienia Wampanoag. Jestem dumny z mego pochodzenia, a moje osiągnięcia są wynikiem wychowania, które odebrałem (…). Jestem wytworem nędzy i dyskryminacji – tych dwóch chorób społecznych i ekonomicznych.
Z mieszanymi uczuciami staję tutaj, by podzielić się swoimi myślami. Dla was jest to czas świętowania – z okazji rocznicy przybycia białego człowieka do Ameryki. Dla mnie to czas wspomnień, czas refleksji.
Z ciężkim sercem patrzę wstecz na to, co stało się z moim ludem. Nawet zanim pojawili się tu pielgrzymi, powszechną praktyką odkrywców było chwytanie Indian, zabieranie ich do Europy i sprzedawanie jako niewolników po dwieście dwadzieścia szylingów za sztukę.
„Ograbili groby moich przodków”
Pielgrzymi przez pierwsze cztery dni prawie nie zajmowali się poznawaniem wybrzeży Cape Cod. Najpierw ograbili groby moich przodków, ukradli kukurydzę i fasolę. Relacja Mourta [opublikowana w broszurze z 1620 roku] opisuje grupę poszukiwawczą złożoną z szesnastu mężczyzn. Głosi, że ci ludzie zabrali tyle zimowych zapasów Indian, ile tylko zdołali unieść.
Massasoit, wielki sachem [wódz] plemienia Wampanoag, znał te fakty, jednak wraz ze swym ludem przywitał się i zaprzyjaźnił z osadnikami z Plantacji Plymouth. Być może zrobił to, gdyż jego plemię było wyczerpane epidemią. Albo też rozumiał, jak trudna będzie nadchodząca zima, i to go skłoniło do pokojowej akceptacji działań przybyszów.
Możliwe, że to posunięcie było naszym największym błędem. My, Wampanoag, powitaliśmy ciebie, białego człowieka, z otwartymi ramionami, nie zdając sobie sprawy, że to początek końca; że nim upłynie pięćdziesiąt lat, Wampanoag przestanie być wolnym narodem.
„Wieszali ich jak czarownice”
Co się stało w ciągu tych krótkich pięćdziesięciu lat? Co się stało w ciągu ostatnich trzystu lat?
Historia dostarcza nam faktów i kryją się w nich wielkie okrucieństwa. Łamano obietnice – a większość dotyczyła własności ziemi. Sami rozumieliśmy, że istnieją granice, ale nigdy przedtem nie musieliśmy budować płotów czy kamiennych ścian.
Jednak biały człowiek miał potrzebę dowodzenia swej wartości ilością posiadanej ziemi. Zaledwie dziesięć lat później, gdy zjawili się purytanie, potraktowali plemię Wampanoag jeszcze bardziej nieprzyjaźnie, nawracając dusze tak zwanych dzikich.
Co prawda purytanie potrafili okazywać bezwzględność także członkom własnego społeczeństwa, jednak Indian wciskali między kamienne płyty i wieszali jak „czarownice”.
„Tego Indianin nie mógł zrozumieć”
Przez lata nazbierały się liczne świadectwa odbierania Indianom zajmowanych przez nich terenów i zakładania w zamian rezerwatów, w których zmuszeni byli zamieszkać. Indianin, któremu odebrano władzę, mógł tylko stać z boku i patrzyć, jak biały człowiek pozbawia go ziemi i używa jej dla osobistej korzyści.
Tego zaś Indianin nie mógł zrozumieć; dla niego ziemia stanowiła możliwość przeżycia, przestrzeń do uprawy roślin, do polowań, do przyjemności. Nie wolno było jej nadużywać ani źle wykorzystywać.
Możemy prześledzić – incydent po incydencie – jak biały człowiek próbował opanować „dzikiego” i nawrócić go na życie chrześcijańskie. Pierwsi osadnicy, pielgrzymi, wmówili Indianom, że jeśli będą postępować niezgodnie z ich życzeniami, wstrząsną oni posadami ich świata i sprowadzą wielką epidemię, porównywalną z tą sprzed lat.
„Czy plemię rzeczywiście wyginęło?”
Biały człowiek korzystał ze zdolności i umiejętności nawigacyjnych Indianina, ale pozwalał mu być tylko marynarzem, nigdy kapitanem. Raz po raz w społeczeństwie białego człowieka my, Indianie, byliśmy nazywani „niskim człowiekiem na totemie”.
Czy plemię Wampanoag rzeczywiście wyginęło? To pytanie wciąż spowite jest aurą tajemnicy. Wiemy, że wybuchła wielka epidemia, która pochłonęła wiele indiańskich istnień – niektórzy Wampanoag udali się na zachód i połączyli się z Czerokezami i Czejenami.
Byli zmuszeni do pójścia w tamte strony. Niektórzy dotarli nawet aż do Kanady! Wielu ludzi z naszego plemienia zrezygnowało ze swego indiańskiego dziedzictwa i wybrało życie białego człowieka w trosce o własne przetrwanie.
„Historia usiłuje nam wmówić, że Indianin był zwierzęciem”
Istnieją członkowie plemienia Wampanoag, którzy nie chcą, aby się dowiedziano, że są Indianami, ze względów społecznych lub ekonomicznych.
Co stało się z tymi Wampanoag, którzy postanowili zostać i żyć wśród wczesnych osadników? Jaki rodzaj egzystencji wiedli jako ludzie „cywilizowani”?
Ich życie nie było co prawda tak złożone jak dziś, jednak zmiana, z którą mieli do czynienia, wiązała się z dezorientacją. Uczciwość, zaufanie, troska, duma i polityka w rozmaity sposób wpływały na ich codzienne życie.
Nowi osadnicy określali tych ludzi jako przebiegłych, zręcznych, zachłannych i brudnych.Historia usiłuje nam wmówić, że Indianin był dzikim, nieoświeconym i niecywilizowanym zwierzęciem. Historia, którą napisali ludzie dobrze zorganizowani i zdyscyplinowani po to, aby przedstawić nas jako zbiorowość niezorganizowaną i niezdyscyplinowaną.
Spotkały się dwie zupełnie różne kultury. Przedstawiciele jednej uważali, że muszą kontrolować życie; przedstawiciele drugiej wierzyli, że życiem należy się cieszyć, ponieważ tak stanowi natura.
„Jesteśmy cichymi ludźmi”
Pamiętajmy, że Indianin jest w równym stopniu człowiekiem, co biały. Indianin odczuwa ból, bywa zraniony, przyjmuje postawę obronną, miewa sny, przeżywa tragedie i upadki, cierpi z powodu samotności, musi zarówno płakać, jak i śmiać się. Często bywa niezrozumiany.
Białego człowieka w obecności Indianina wciąż zdumiewa jego niezwykła zdolność budzenia w nim samym poczucia niewygody. Może powoduje je wizerunek Indianina, który sobie stworzył biały; jego „dzikość” wróciła jak bumerang i już nie jest zagadką – jest strachem, strachem przed temperamentem Indianina!
Wysoko na wzgórzu, na słynnej skale Plymouth, wznosi się statua naszego wielkiego sachema Massasoita. Massasoit stoi tam od wielu lat w ciszy. My, potomkowie tego wielkiego Sachema, jesteśmy cichymi ludźmi.
Konieczność życia w materialistycznym społeczeństwie białego człowieka uciszyła nas. Dziś jednak ja sam i wielu moich ludzi wybieramy prawdę. JESTEŚMY Indianami!
„”Nasz duch nie zgadza się umrzeć”
Choć z czasem nasza kultura uległa rozproszeniu, a nasz język jest niemal martwy, my – lud Wampanoag – wciąż stąpamy po ziemiach Massachusetts.
Możemy być nielicznymi reliktami przeszłości, możemy czuć się niepewni i zdezorientowani. Upłynęło wiele lat od czasów, gdy stanowiliśmy jedność.
Walczyliśmy, by zachować nasze ziemie, z taką samą determinacją, z jaką biali walczyli, aby je nam zabrać. Zostaliśmy pokonani, staliśmy się w wielu wypadkach amerykańskimi jeńcami wojennymi i jeszcze niedawno – osobami pod nadzorem rządu Stanów Zjednoczonych.
Nasz duch nie zgadza się umrzeć. Wczoraj chodziliśmy po leśnych ścieżkach i piaszczystych szlakach. Dzisiaj musimy chodzić autostradami i drogami z tłuczonego kamienia. Łączymy się.
„Pozwoliliśmy białemu człowiekowi utrzymywać nas na klęczkach”
Nie stoimy w naszych wigwamach, ale w waszych zbrojonych namiotach. Stoimy wysocy i dumni. Nim upłynie kilka miesięcy, naprawimy szkody, które pozwoliliśmy sobie wyrządzić. Utraciliśmy nasz kraj. Nasze ziemie wpadły w ręce najeźdźcy.
Pozwoliliśmy białemu człowiekowi utrzymywać nas na klęczkach. Nie można zmienić tego, co się stało, ale dziś musimy walczyć o bardziej ludzką Amerykę, bardziej indiańską Amerykę, gdzie znów będą ważni człowiek i natura; gdzie przeważą indiańskie wartości honoru, prawdy i braterstwa.
......................................................
zaczerpnięto z Wielka Historia