Moja serdeczna koleżanka (psycholog) pisała pracę
magisterską o tym, jak w różnych krajach porozumiewają się zwierzęta. Polskie kaczki kwaczą, kozy beczą, a koty miałczą. Czyżby angielskie kaczki, nie wspominając o chińskich, nie używały dźwięku – kwa, kwa? I choć w Chinach słychać, że koza beczy, kot miałczy, a kaczka kwacze, to Chińczyk uważa inaczej. Podobnie w swej zagrodzie - Anglik.
Porozumiewamy się gadając, paplając, lejąc wodę, ględząc, bajdurząc oraz pitoląc. Możemy też klekotać i pleść bez ładu i składu, a także pierdo....ć. I tu zajrzałam do słownika synonimów. Złapałam się za głowę.
Komunikacja zachodzi, gdy odbiorca rozumie słowa tak jak my. W skutecznej komunikacji słowa oddają intencję. Ideę. Zamiar. Wyobrażenie. Mniemanie.
Nie interesuję się polityką ani w kontekście planu działania ani sposobu myślenia, a ono może oznaczać również domyślanie się. Obserwuję rzeczywistość wokół siebie. I taka konstatacja nasuwa mi się. Zwierzęta, pomimo iż wspomniani Chińczycy czy Anglicy słyszą ich „słowa” inaczej, nie mają kłopotów w komunikowaniu się. Chińska kaczka „dogada się” z angielską.
Potok słów wylewa się zewsząd. Słowa, niczym woda w lany poniedziałek, obmywają nas. Bynajmniej nie do czysta. Pozostają emocje. A dlaczego? Bo otóż w tej komunikacji jedni leją wodę, a drudzy pier...lą (sic!)
Do analizy powyższego skłonił mnie dziś Rafał B. prowadzący audycję pt. melo-słownik. Słuchałam jej rano, popijając kawę, z podziwu wyjść nie mogąc jak te same słowa mają skrajnie różne znaczenia. Sprawa tyczyła kaloryfera. Stąd pewnie skojarzenie z wodą, jako że ta w rurach płynie.
Iwona Gorzkiewicz
Komentarze
No cóż...ale jak tu zmusić czlowieka do powrotu do natury rzeczy...
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.