Mijam parterowe zabudowania. Przed wejściem, na ławce, siedzą mężczyźni. Palą papierosy. Smród dymu przypomina mi mój dom. I cel wizyty. Nie jestem pewna, czy to ma sens. Mijam kolejno drzwi. Psychiatra, psychiatra, terapeuta. Jest, psycholog.
Siadam. Z gabinetu dobiega głos. Patrzę na zegarek. Za minutę szesnasta. Za minutę.
Otwierają się drzwi. Wychodzi smutna dziewczyna, za nią pani psycholog.
-zapraszam....
To słowo, które jeszcze przez kilka lat będę słyszała. Miłe. Zachęcające. Siadam na fotelu pod oknem. Obok stolik, a na nim kartonik z chusteczkami do nosa. Czy będę płakała?
Kilka prostych pytań. Jak się nazywam, ile mam lat. I zalega cisza.
-Słucham. Proszę opowiedzieć, co się dzieje.
-Myślałam, że będzie łatwiej. Od czego zacząć?
-Co pani pamięta. Co teraz przychodzi Pani do głowy?
Skrawki wspomnień. Wyrywam je na siłę z pamięci. Im głębiej zaglądam w siebie, tym ciemniej. Jakby mnie wcale kiedyś nie było. A przecież jestem.
Pojawiam się na starych fotografiach. Uśmiecham się. Cóż za szczęśliwe dziecko. I tak ładnie ubrane.
Ale, gdyby nie te zdjęcia, nie wiedziałabym nic. Unosiłaby mnie czarna dziura. Zamykam oczy. Spoglądam na swój pokój z lotu ptaka. Widzę smutnego misia. I tapczan. Biurko. Rower.
Wszystko wciśnięte w małym pomieszczeniu. Zimne, niebieskie ściany. Przez okno zaglądają potwory.
Słyszę głos matki.
-Staszek, zrób coś z tym bachorem, bo ja już nie mam na nią siły!
Pojawia się kolejny obraz.
Uciekam ze świetlicy. Skrót do babci wiedzie przez piwnice kilku kamienic. Regularnie przemierzam tę drogę. Smród, szczury. Pijak z butelką siedzi na starej wycieraczce. Nie boję się. Wyją syreny. Zupełnie, jak na wojnie. Zaraz spadną bomby i zostanę pogrzebana z pijakiem.
Wychodzę z gabinetu. Ta sama ścieżka. Panowie zniknęli. Pachnie igliwiem. I wiosną.
-I co?.... myślisz bachorze, że nie będzie bolało?
Alicja Jones