Lekarz…
Brzmi to słowo niezwykle poważnie. Słowo magiczne. Do tego stopnia, że kobieta, która często przed mężem kryguje się ściągnać biustonosz to przed lekarzem czyni to w sekundę. Nie po to użyłem tego porównania, by wywołać sprośne myśli bądź oskarżyć lekarzy o wykorzystywanie sytuacji lecz dlatego, że oddaje takie odniesienie ów swoisty sposób, w który przywykliśmy traktować właśnie lekarzy.
5 lat studiów, praktyki i rezydentury, dzesiątki a nawet setki szkoleń, stopień po stopniu do góry... Chętnie łykamy wszelkie pastylki, proszki i mikstury wypisane koślawymi literami na receptach – im bardziej koślawe znaczki i nieczytelny sposób zapisania tym bardziej wzbudza zaufanie. Nie pytamy..nie mamy watpliwości...wierzymy i ufamy.
Olśnienie i przebudzenie przychodzą przeważnie za późno – wtedy zazwyczaj, gdy obraz na monitorze przybierze kształt linii prostej. Choć i taki stan czasem nie wybudza – pokornie przyjmujemy np. wyjaśnienie, że...no coż..wiek robi swoje...
Przyzwyczailiśmy się do zmarszczek nawet już po 30-tce...do kłucia w boku po 50-tce...do laski czy balkonika po 70-tce.....wiek wszak robi swoje - lata już temu to było, gdy dostałem do ręki wynik badań swojego serca z zapisem -"stan serca odpowiedni do wieku".
Czytałem kiedyś – jakiś czas już temu - opracowanie pewnego lekarza z Azerbejdżanu bodajże, czy Armenii, ktory po latach badań ludzkich organów, stwierdził, że moglibyśmy żyć i 300 lat. Na tyle określił żywotność ludzkich narządów – pod warunkiem, że się ich nie niszczy i nie utrudnia im funkcjonowania.
Brzmialo to pięknie i nadziejnie. Wtedy....A dziś? - człek po 60-tce...bądź po 70-tce tym bardziej... musi się już przyzwyczajać do myśli, że wszystko może się zdarzyć nawet następnego dnia...No coż...wiek robi to swoje a badania azerbejdżańskiego lekarza pewnie pokryte grubą warstwą kurzu leżą gdzieś, w jakimś od lat nieodwiedzanym archiwum. Wszak kompletnie nie przystawały do trendów reform emerytalnych.
Wiek tak, niewatpliwie robi...ale czy aby lekarze też ?
Ze zdziwieniem wielkim obserwuję radosne zazwyczaj reakcje tzw. środowiska medycznego, gdy pojawia się informacja, że jakiś kolejny „szarlatan”, nawiązujący do tzw. starych metod leczenia - zwanych dziś dla niepoznaki "niekonwencjonalnymi" albo śmiący powątpiewać w zalecenia Izby staje przed sądem lekarskim i uroczyście bywa pozbawiany uprawnień.
Wrotycz zakazany...mniszek lekarski wypleniony rakotwórczym roundupem...witamina C dożylnie – kara śmierci zawodowej....Zięba ogłoszony szarlatanem...Czerniak pozbawiony praw...lekarze mówiący prawdę o skuteczności szczepień – sprawy sądowe o naruszenie etyki zawodu i zagrożenie życia pacjentów....zielarstwo dogorywa...
Do czego, dokąd... zmierzamy ?
Rozumiem, że sa dwie, a nawet trzy, strony tego medalu.
Jedna to taka, że naczelne organizacje medyczne z WHO na czele – sponsorowane przez koncerny farmaceutyczne - prowadzą jakieś dziwne i podejrzane projekty. I mając pewien rodzaj władzy wymuszają coś na, choćby, Izbach Lekarskich.
Druga to taka, że owe projekty „klepane” bywają bez zastanowienia i refleksji (albo jednak po przeliczeniu środków w portfelu) przez posłów w najróżniejszych parlamentach.
Ale trzecia strona to sami lekarze. Bez nich wszak żadne sejmowe ustalenia czy WHO-skie projekty nie miałyby szans wprowadzenia w życie. Jak to się dzieje, że cała armia naprawde nieźle wykształconych ludzi nie reaguje i nie stara się ani dociec przyczyn ani nie widzi skutków?
Jak to sie dzieje, że ta armia zupełnie bezrefleksyjnie akceptuje glifosat na sklepowych półkach, nie widzi żadnego zagrożenia w GMO i pokornie klepie formułki wyuczone na pamięć na sympozjach koncernów farmaceutycznych tudzież skwapliwie szafuje pigułkami, o skutkach ubocznych działania których czasem nie ma zielonego pojęcia ?
Jak to się dzieje, że w chwilę po złożeniu przysięgi lekarskiej ta armia zapomina o jej treści?...
„..
przyrzekam:
- obowiązki te sumiennie spełniać;
- służyć życiu i zdrowiu ludzkiemu;
- według najlepszej mej wiedzy przeciwdziałać cierpieniu i zapobiegać chorobom, a chorym nieść pomoc bez żadnych różnic, takich jak: rasa, religia, narodowość, poglądy polityczne, stan majątkowy i inne, mając na celu wyłącznie ich dobro i okazując im należny szacunek;
- nie nadużywać ich zaufania i dochować tajemnicy lekarskiej nawet po śmierci chorego;
- strzec godności stanu lekarskiego i niczym jej nie splamić, a do kolegów lekarzy odnosić się z należną im życzliwością, nie podważając zaufania do nich, jednak postępując bezstronnie i mając na względzie dobro chorych;
- stale poszerzać swą wiedzę lekarską i podawać do wiadomości świata lekarskiego wszystko to, co uda mi się wynaleźć i udoskonalić.
..”
Jakże dumnie to brzmi.
Jakże mizernie na tym tle wygląda motto zawodowe jednego ze światowej sławy chirurgów (młodzi!! - słuchać i uczyć się !! ) –
„ jeśli pacjent zejdzie mi na stole to następnego dnia nie operuję „
Praktyka pokazuje, że poszerzanie wiedzy lekarskiej – szczególnie samodzielne - a już na pewno podawanie tej poszerzonej wiedzy do wiadomości świata przeważnie skutkuje sądem lekarskim, długotrwałymi kłopotami i nierzadko śmiercią zawodową.
I lekarze nie grzmią ?..Przyjmują z pokorą taki bieg wypadków?...Mając w pamięci przykazanie – służyć życiu i zdrowiu ludzkiemu - świadomie zgadzają się na wytyczne Izb Lekarskich udając, że nie widzą, że te wytyczne w wielu wypadkach życiu i zdrowiu nie służą jednak?...Dlaczego ?
Nie mogę tego pojąć.
Poniżej dość ciekawy materiał odnoszący się zarówno do służenia życiu i zdrowiu ludzkiemu jak i do podawania do wiadomości świata. Czynię to z poczuciem pewnej dozy bezkarności – nie jestem lekarzem więc sąd lekarski mi nie grozi. Ale z drugiej strony mam świadomość, że mogę być uznany winnym podburzania i zachęcania do szarlataństwa - zgodnie z coraz bardziej modnym trendem lansowanym w środowiskach lekarskich.
Ale cóż...skoro mimo upływu czasu, z takim bagażem praktyki i doświadczeń, medycyna i człowiek w białym kitlu coraz bardziej i częściej bywają bezradni, czasem nawet w najprostszych wypadkach, to bypass wydaje się rozsądnym wyjściem.
Dożyliśmy, bywa czasem, że wbrew praktyce i teorii nauk medycznych (co możemy uznać za nasz osobisty sukces) - i to jest w miarę dobra wiadomość - czasów, w których to pacjent, chcąc żyć zdrowo lub żyć w ogóle, szuka na własną rękę metod leczenia - i to już jest, niestety, wiadomość nienajlepsza..
Oto jedna z takich metod, niewątpliwie godna uwagi.
(wr)
terapia częstotliwościami:
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.