Czy zdarzyło ci się wyjść na spacer bez telefonu?
Przebywać za granicą bez dostępu do Internetu, do facebooka?
Pamiętasz to lekkie napięcie wynikające z braku narkotyku? To uzasadnianie swojego zdenerwowania: „a jeśli coś się stanie…, „ludzie nie będą mogli się ze mną skontaktować”, „a jak będzie dzwonił szef…”itd. itp.
No dobrze, pamiętasz. Koszmar, prawda?...
A zaraz potem… ulga. Nareszcie sam ze sobą. Bez ciągłej stymulacji, nieustannej dysputy, ferowania wyroków, przekonywania, argumentowania, załatwiania, doceniania i bycia docenianym, akceptowanym, popierania i bycia popieranym… Samotność. Wolność. Spokój.
Nasze życie internetowe to nieustanne spory, kłótnie, dysputy. Nie tylko zresztą internetowe. To wieczne ustawianie się po którejś stronie barykady i pogarda dla tych, którzy myślą inaczej.
Media serwują nam najbardziej prymitywną manipulację, a my w imię ich kłamstw i półprawd jesteśmy w stanie sobie włosy ze łbów powyrywać. Używamy „argumentów” z rynsztoka, walcząc o świętość informacji, której prawdziwości nie sprawdziliśmy albo sprawdzić nie możemy. Albo znamy tylko jedną stronę medalu.
Jaką rolę pełnią obecnie portale społecznościowe? To już nie jest miejsce wymiany informacji o tym, kto się z kim ożenił i gdzie był na wakacjach. Facebook wyraźnie jest kanałem komunikacji, źródłem informacji i wiedzy o świecie, a także areną walki, miejscem ćwiczenia kunsztu erystyki.
W czasie zwanym epoką postprawdy, fejku, ściemy – kłamstwa po prostu i po polsku - w czasach wojny informacyjnej rządzi ten, kto dotrze do ludzkich emocji.
Inżynierowie społeczeństw wiedzą, jak niewielu ludzi jest świadomych choćby procesów psychicznych i socjologicznych, własnych reakcji na bodźce emocjonalne, manipulacji, działań socjotechnicznych. Ta nieświadomość decyduje o podatności. Im bardziej stajemy się świadomi siebie, tym trudniej nas omamić, tym trudniej grać na naszych emocjach.
Dla kogoś, kto nie pozwala sobie na popełnianie błędów, kto obwinia się o każde potknięcie, przyznanie się do pomyłki to dramat. Wychowano nas w poczuciu winy za niedociągnięcia. Wzrastaliśmy wstydząc się porażek. Dlatego za wszelką cenę upieramy się przy swojej racji, odżegnując adwersarzy od czci i wiary.
Piszę „my”, bo obserwuję ten czarno – biały świat ideologii. Piszę „my” dlatego że sama tego doświadczam. Zdarza mi się powielać niesprawdzone informacje, protestować przeciwko wyimaginowanym problemom, wdawać się w emocjonalne wojny. Czuję potem niesmak.
Później sprawdzam w źródłach i czasem okazuje się, że się myliłam. Wówczas towarzyszy mi wstyd, że upierałam się przy czymś tylko po to, żeby mieć rację.
Ale w sumie po co się spieramy? Przecież jeśli ktoś sam nie dotrze do prawdy, to nie ma takiej siły, żebyśmy go w sporze pokonali. To raz.
Po drugie – co nam da, że go pokonamy? I co to znaczy „pokonamy”? Że ucieknie z podkulonym ogonem?
Co nam to da? Co naprawdę chcemy osiągnąć w sporze? Najczęściej kłócimy się dla obserwatorów i dla zaspokojenia swojego – żądnego zwycięstw - ego.
Nie po to, żeby kogoś przekonać. Nawet nie wierzymy, że to jest możliwe. Przecież ci, z którymi się kłócimy, to niereformowalne lewaki, moherowe pisiory, gimbaza Korwina, popieprzeni ekolodzy. Kiedy taki niereformowalny przyzna nam jednak rację (co zdarzyć się może raz na eon), to przecież nic nie warty cienias, a najpewniej chorągiewka: dziś tu, jutro tam. I trzeba poszukać nowego przeciwnika.
Odnoszę wrażenie, że jesteśmy jak pieski szarpiące się o ochłap rzucony co jakiś czas przez media (aborcja, kornik, dziki).
Komuś na tym zależy, żebyśmy skakali sobie do gardeł. Kogoś syci nasza zawziętość w sporach, które nic nam nie dają, prócz wątpliwej satysfakcji dania drugiemu w kość.
Wracam do postprawdy. Nie ma innej drogi, żeby dotrzeć najbliżej prawdy, niż samodzielne poszukiwania. Media od dawna nie udostępniają pełnych informacji, zajmując się wyodrębnianiem z faktów wycinków prawdy służących danemu celowi. Służących manipulacji.
A my - odbiorcy tych strzępów – kłócimy się, który strzęp ważniejszy, który świadczy o całości. A to tylko strzęp.
Jest takie piękne wyrażenie, którego oduczyliśmy się używać w szkole, bo tam groziła za to pała: „nie wiem”.
Nie chcemy nie wiedzieć, ale szukać danych nam się nie chce.
Nie chcemy szukać, ale chcemy mieć na każdy temat swoje zdanie.
No i ja też mam na każdy temat własne zdanie. I im więcej zdobywam informacji, tym trudniej mi je utrzymać.
Im więcej czytam, tym bardziej ta prawda staje się złożona.
Dlatego nie będę dziś pisać o dzikach.
Małgorzata Pawlak