Są dobre i złe, szybkie i celebrowane, przez śmiech, przez łzy, bogate i biedne...
W samotności lub z rodziną; aktywne, albo leniwe jak pierogi. Niosące nadzieję lub pogłębiające depresję. Pełne emocji lub beznamiętne. Święta Bożego Narodzenia – kolejne znów za nami.
Dla mnie to raczej „śródświęcie”, bo mieszkam w takim miejscu, gdzie świętuje się dwa razy. Katolicy przygotowują się do Trzech Króli, a prawosławni będą w tym czasie zasiadać do wieczerzy wigilijnej w blasku choinki.
My dzieci pogranicza - z czasami trudną sztuka współistnienia – znamy wyjątkowy smak podwójnych świąt.
Jest jeszcze trzecie miejsce na ziemi, gdzie zdarza mi się przeżywać Boże Narodzenie. To Belgia, gdzie Jezus zdaje się być najbardziej kłopotliwym Dzieckiem świata. Gdzie wsydliwie wypiera się jego istnienie, podważa się jego boskość, bojkotuje się fakt narodzin. Gdzie były nieudolne próby zastąpienia choinek bezbarwnymi, metalowymi instalacjami, nie przypominającymi świątecznego drzewka, ze sklepów usuwano świąteczne kartki z Jego podobizną.
Wszystko na nic! Patrzę ze spokojem jak wiara w ludziach się odnawia, jak kościoły - również belgijskie – zapełniają się powoli wiernymi i nie są to już tylko starcy podtrzymujący upadającą tradycję lub obcokrajowcy ale młode, świadome rodziny z małymi dziećmi.
Też w to nie wierzyłam, dopóki nie zobaczyłam na własne oczy. Bo o tym się raczej nie mówi. Na wielkim duchowym pustkowiu zaczyna kiełkować powoli delikatny kwiat wiary. I dlatego, choć biegli w pismach tego świata, współcześni prorocy, zapowiadają zmierzch tradycji i przytaczają argumenty na jego "nieistnienie", Ono się z mądrych tego świata śmieje.
Nie pierwszy raz próbuje się zagonić je do podziemia. Przeżyło czasy Rewolucji Francuskiej, (gdy nie było można publicznie świętować Jego narodzin), dyktatur, beznadziei i wojen. Przeżyje również czasy Wielkiego Relatywizmu, gdy słowa zatracają swoje pierwotne znaczenie, gdy dzieciobójczynie i matkobójcy stają się celebrytami...
Zwalczane od kiedy przyszło na świat, najbardziej dla niektórych kłopotliwe Dziecko świata, nieustannie ten świat ocala. Indywidualnie, w sercach wielu z nas. Dlatego nie martwmy się o Niego. Martwmy się o siebie. Ono sobie bez nas poradzi. My bez niego - nie zawsze.
Chciałoby się powiedzieć za księdzem Twardowskim: "Nie martw się, że się Kościół przewróci, że znów grzesznik dłubie dziurę w niebie....Magistrze, doktorze, głuptasku nie martw się o Boga, ale o siebie"
I to nieprawda, że Boże Narodzenie jest smutne, jak niektórzy mówią. Ono, nam tylko uzmysławia naszą tęsknotę, nasze braki i niezaspokojone potrzeby. Czasem nasz deficyt ciepła i miłości. Odzwierciedla stan naszej duszy. Jest jak lustrzane odbicie naszego wnętrza.
Dlatego, jeśli nie lubisz Bożego Narodzenia, zastanów się dlaczego? Zamiast dołączać do akcji bojkotu wydarzenia, zastanów się, co w Twoim życiu nie działa?
Zastanawiam się jakie słowa odzwierciedlają wyjątkowość tej jedynej w roku nocy...
Jest takie jedno francuskie słowo, bardzo pojemne, bogate w ładunek emocjonalny: tendresse.
Ma wiele synonimów - adoration, affection, amitié, amour, attachement, attendrissement, cajolerie, câlinerie, douceur, gentillesse, sentiment...
Nienazwana czułość, która każe kochać, trwać, być blisko, okazywać ciepło, delikatność, przywiązanie, nawet wyśmiewaną tkliwość... Bądźmy bezbronni wobec dobroci. Nośmy w sobie tendresse.
Za chwilę Nowy Rok zabierze stare sprawy. Szansa byśmy zaczeli nowe życie bez starych obiążeń... Postarajmy się, by być carte blanche. I zapisać się na niej nowymi prostymi literkami.
Agnieszka Korzeniewska