najnowsze

Krzysztof Karoń

covid dla opornych

Witold Gadowski

Wojciech Sumliński

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

latarniaKiedyś, dawno temu, gdy jeszcze większość spraw działa się swoim naturalnym torem i tokiem, modne były dowcipy. 

Opowiadanie dowcipów było sztuką i nie lada wyzwaniem. Nie każdy potrafił sprostać temu wyzwaniu (nie tylko blondynki) i wiele osób po prostu te dowcipy “paliło”… a jeszcze istniała cała masa takich, która ich po prostu nie rozumiała i trzeba było im tlumaczyć. Co kończyło się przeważnie dźwiękiem – ahaaaa!..dającym pewną złudną nadzieję, że "chwyciło" ale oczy i tak dawały wyraźny sygnał, że jednak wprost przeciwnie.


Dobry dowcip wystarczał za 5 stron maszynopisu i żmudnego opisywania sytuacji.


Dobry dowcip sięgał tzw. “głębi intelektu” czyli czegoś naturalnie, jak to się mówi,   wrodzonego. Nie każdy to miał ale jak już miał to miał. To znaczy – tak się mawiało kiedyś, gdy to “coś wrodzonego” jeszcze istniało w narodzie w jakims szerszym wymiarze i zakresie. 

Dzisiaj, gdy nawet z ust dziennikarza a nawet profesora  ( a więc osób, którym kiedyś przypisywało się równie naturalnie, choć bywało, że z pewnymi wyjatkami,  pewne wartości intelektualne) padają sformułowania typu – “póltorej bochenka chleba” – w zasadzie ze świecą szukać takich, którzy po pierwsze potrafią dowcip opowiedzieć a po drugie – zrozumieć.
Sztuką samą w sobie było też wymyślenie dowcipu. Oczywiście dobrego dowcipu, gdyż prymitywnych i wprost chamskich, co tu ukrywać, też nigdy nie brakowało.  I to już dotyczyło naprawdę elity intelektualnej - bardzo wąskiej grupy osób.

Dowcipy, bywało, opowiadano z użyciem obcych języków – przeważnie opierały się na języku rosyjskim (a bohaterami byli przeważnie Wania lub Sasza) a także wyposażając opowieść w odpowiedni accent – tu przeważnie królował accent żydowski. Nie było to wtedy czynem karalnym.

Nie da się zaprzeczyć, że w tym drugim obszarze absolutny prymat dzierżyła ekipa Edwarda Dziewońskiego,  Dudka …prawdziwy balsam dla ucha i duszy i żal wielki, że "to se ne vrati". 
Dowcip miał to do siebie, że albo się go “chwytało” w tzw. mig albo w ogóle – mimo tego wspomnianego wyżej – ahaaa!.
Dowcip był i nauką i wskazówką sam w sobie, swoistego rodzaju szkołą czy też lekcją życia. Wystarczyła po prostu minuta opowieści, by człowiek nagle uzmysłowił sobie to, co dzisiaj opisuje się w kilku tomach pracy habilitacyjnej bądź w wielostronicowym artykule a co i tak trafia zaledwie do kilku osób. 
Sam fakt, że dowcip przywoływal uśmiech na twarz grał jakby rolę drugorzędną. Bardziej liczyła się "podowcipowa" refleksja niż śmiech.


Tak było kiedyś.


A dzisiaj?...
No cóż...gdybym chciał skwitować rzeczywistość dwoma słowami, mógłbym ten kwit opisać - 
jest dobrze.
Ale, gdyby mi pozwolono się rozgadać i miałbym na to trzy słowa to brzmiałoby to już - nie jest dobrze. Tak czy inaczej - szkoda gadać.


Nie dość, że dowcip z dawnych lat – tak naturalnie wszak opisujący wtedy rzeczywistość -  dzisiaj może wywołać międzynarodowy konflikt o podłożu ideologicznym bądź mieć swój epilog w sądzie z zarzutem antysemityzmu bądź rasizmu to jeszcze pięć świec czasem nie wystarczy (jednej nawet nie ma sensu odpalać), by ktoś go albo faktycznie zrozumiał albo odważył się dać choćby błyskiem w oku sygnal, że  dowcip “chwycił”

Pozwole sobie jednak “pojechac” po staremu – bliższe mi bardziej to stare jednak, choć w zaniku kompletnym, niż nowe. Nie będę jechał najbardziej ulubionym traktem czyli śladami Dudka – któż dziś bowiem zrozumie powiedzenie “miotać się jak Żyd po pustym sklepie” ?...toż to droga do sądu z zarzutem antysemityzmu właśnie.  Pojadę “śladem rosyjskim”, mając nadzieję, że nie skończy się to notą dyplomatyczną ambasady rosyjskiej. 


Zepsuję też  – zupełnie celowo i perfidnie - nastrój wspomnieniowy i rzewny.  Czas mamy jaki mamy.  Nie tylko Polska ale i świat cały popada w ruinę  i płonie. Nie czas więc, by rozwodzić się nad czarem wspomnień.
Czas na wielkie opamiętanie. W tym przypadku usprawiedliwię też tych, którym będzie trzeba wytłumaczyć poniższy dowcip. Pod jednym wszak warunkiem a mianowicie, że nie wystarczy wyłącznie kilka razy już przytoczone wyżej owe – ahaaaa!
Koniecznym bedzie jednak ten odważny błysk w oku oznaczający, że ... “chwyciło”. 

................


Otóż idzie Sasza ciemną ulicą i widzi pod latarnią Wanię, który miota się na wszystkie strony (identycznie, jak już wyżej wspomniany Żyd po pustym sklepie) wpatrując się nieomal z obłędem w ziemię. W prawo, w lewo..do tyłu...


- Wania, szto ty dziełajesz?
Wania odburkuje ze zlością – kliuczi potieriał ...
- Zdzieś ? – dopytuje Sasza, gotowy pomóc w poszukiwaniach
Niet , w karietie…kak jechał damoj…
- eto pacziemu ty iszcziesz zdieś?
- patamu czto zdieś widno…

...........


I na wszelki wypadek z intencją pomocy tym,  dla których nawet po trzykrotnym wczytaniu się w rosyjsko – obco wszak – brzmiące słowa obce będzie również przesłanie dodam pytanie pomocnicze:


dlaczego prawdy i wiedzy szukasz w telewizorze?


Co też będzie pewnego rodzaju niedopowiedzeniem – gdyż chodzi w zasadzie o wszelkie oficjalne żródła dostarczania i szerzenia informacji. Również te  “szeptane” nam do ucha przez innych.
Zdaję sobie sprawe z tego, że próbując tłumaczyć, o co chodzi w tym dowcipie właśnie go spaliłem. Ale wybaczcie – moją intencją było dotrzeć do “każdego elektoratu”. 

 

woj1a

 

 

 

Wojciech Różański